
… bo moc magiczną ma !
W przerwie od informacji na temat zdobywania Korony Gór Polski zaprowadzimy Was w historię, która jest jak powietrze. Nie widać jej na pierwszy rzut oka, a towarzyszy nam we wszystkich górskich wyprawach. Teraz mamy 2020 rok września 14-tego, a historia się zaczęła w 2016 roku w czerwcu dnia 19-tego. Tego dnia Zbyszek wraz z Siostrą, Szwagrem i ich dziećmi odbywali przechadzkę do Morskiego Oka. W drodze powrotnej na parking do Łysej Polany przed szlabanem przy Palenicy pojawił się ON.
Kij prosty jak strugany, o litej strukturze i długości ok. 140 cm.
Tego dnia, kij został zabrany do Krakowa i tak na kolejne wyprawy w góry musiał poczekać na swoje górskie zadanie – swój CEL.
Mimo Naszych wspólnych wędrówek górskich, pojawiał się on na początku sporadycznie. Zaś prawdziwym jego drugim rozdziałem gdzie się pojawił na stałe, było rozpoczęcie zdobywania Korony Gór Polski. I tak jak przyjrzycie się w poprzednich postach, cały czas w nich się pojawia.
Punkt zwrotny w jego historii pojawił się w dwóch po sobie następujących tygodniach w październiku 2019 roku (jeszcze przed KGP). 5-ego p*ździernika wybraliśmy się wraz ze znajomym na wędrówkę na Giewont. Tego dnia jak gdyby nigdy nic został wrzucony do auta i ruszyliśmy na parking pod Doliną Strążyska.
Bez żadnych oznak nadzwyczajności tej wyprawy z KIJA strony nie było. Zaskoczyła nas trochę pogoda tego dnia, bo prócz bliskiego spotkania z kozicami pojawił się śnieg – znienacka jak ruski czołg (góry zmienne są- szczególnie jesienią).
Po kilku godzinach miłej i przyjemnej wędrówki z przystankiem w PTTK na Hali Kondratowej, wróciliśmy do auta. Przebranie się i powrót do Krakowa.
Kolejnego weekendu, w piątek ruszyliśmy z Kuzynem i jego Narzeczoną w Bieszczady. Odbywał się tam Bieszczadzki Bieg Rzeźnika, a przy okazji chcieliśmy pochodzić po złotem błyszczących od jesieni połoninach.
Na drugi dzień, kiedy przyjechaliśmy na parking do Wetliny i po wyrychtowaniu się na szlak, zaglądam (od tego momentu będzie przedstawiana sytuacja z pozycji Zbyszka) na kanapę pasażerów gdzie siedział Kuzyn z Narzeczoną- patrzę i nie wierzę. W miejscu gdzie powinien być kij – jego brak. Będąc w 100% pewny, że nie było go w domu, a powinien być w aucie pytam Kuzyna – Gdzie jest kij o.O ?!
Zanim napiszemy co odpowiedział dodamy, że w przeddzień, w drodze do Bieszczad opowiadałem o tym kiju, jak zajebisty, jaki prosty, że wędrowcy się pytają skąd taki kij, czy to strugany, czy kupiony, jedni zwali mnie Gandalfem, a inni mówili cytując klasyka „You shall not pass” – a nagle to wszystko zamarło 🙁
Kuzyn odpowiedział – Zbychu, my nie wiemy o jaki kij Ci chodzi, wczoraj o nim gadałeś, ale nie przyszło mi do głowy, że coś z nami z tyłu powinno tu jechać :/
Tym bardziej przeszedł mnie gorąc po ciele, gdzie on się zgubił, jeśli nie w domu, nie wypadł z auta to gdzie jest 🙁 ?!
Wziąłem głęboki oddech, pytaniem do Asi upewniłem się, że w domu go nie było i w aucie też go nie ma. Po uspokojeniu się doszliśmy do wspólnego wniosku, że najbliższym przeczuciem było to, że kij został na parkingu w Dolinie Strążyskiej.
Szybka myśl, wyszukanie na google kontaktu do kawiarni – i call.
Wstęp do rozmowy” dzwonię do Pana w bardzo nietypowej sprawie” – po drugiej stronie w słuchawce zaintrygowanie i uśmiech – „szukam kija :), bo zakładam że zostawiliśmy go tydzień temu u Was na parkingu” – Pan odpowiedział, że jest obecnie w Warszawie, ale przedzwoni do parkingowego i da znać. Dla pewności wysłałem mu jeszcze zdjęcie z wyprawy tego dnia jak byliśmy w Tatrach.
Po jakiś dwóch godzinach otrzymałem informacje zwrotną 🙂
Po takiej informacji mało co nie wystrzeliłem w powietrze na połoninie. Radość mnie rozpierała. Konkluzja była jasna – kolejny weekend jadę po niego 🙂
Takim o to czynem i sposobem przeznaczenie po raz kolejny połączyło Nas… a historii tego towarzystwa to dopiero początek 🙂